U domku letniskowym moich znajomych tu, w Mezőkövesd wypoczywają obecnie goście z Polski. Do tej pory wszystko było super: domek, kąpielisko, okolica, jak sami mówią, było chyba… aż za dobrze. Do wczoraj. Wczoraj rano pani wyszła na spacer, jej mąż jeszcze spał na piętrze, dwie dziewczynki w zamkniętej sypialni na parterze. Drzwi domu i furtka zostały otwarte – w sensie, że nie były zamknięte na klucz. Podczas półgodzinnego spaceru ktoś chyba musiał wejść do domku, bo zostawiona na komodzie saszetka z dokumentami i pieniędzmi zniknęła bez śladu. Telefon do mnie (jako tłumaczki), telefon do właścicieli domku, telefon na policję. Dwugodzinne spisywanie protokołu na policji, telefon do konsulatu polskiego w Budapeszcie, nerwy i pozostawione bez odpowiedzi pytanie: jak to się mogło stać, że ktoś w biały dzień, niezauważony przez sąsiadów, tak po prostu wszedł do domku, zabrał torebkę i rozmył się we mgle?
Na postawione policjantowi pytanie dostałam odpowiedź, że od trzech lat nie było podobnej kradzieży w dzielnicy wypoczynkowej Mezőkövesd-Zsóry. Ale moje zdanie jest takie: wygląda na to, że trzeba jednak zawsze zamykać furtkę domku na klucz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz